Zderzenie z musem samoopalającym Lirene.

By | 03:28 3 comments

Cześć dziewczyny!

Od ostatniego posta minęło trochę czasu, a związane było to z opisanymi wydarzeniami. Dziękuję Wam serdecznie za zainteresowanie małym Bayond, za wszystkie wiadomości i życzenia. Niestety maluszek się poddał.. Mam nadzieję, że biega szczęśliwie za Tęczowym Mostem [*]. Mi za to potrzebna była chwila odpoczynku i odreagowania. 



Teraz wracam do Was z postem, który planowałam od jakiegoś czasu skuszona pięknym słońcem. Jak na złość pogoda się zepsuła.. no nic, tak czy inaczej chcę Wam dziś opowiedzieć o samoopalaczu, po który sięgnęłam z ciekawości. Nie jestem fanką tego typu produktów i ostatnie spotkanie z nimi miałam gdzieś w gimnazjum. Do dzisiaj pamiętam te plamy na całym ciele od chusteczek Oriflame. Mój problem z tego typu produktami nie leży z nich samych, a moim braku umiejętności stosowania ich. 


Mus Lirene to dla mnie nieco innowacyjna formuła samoopalacza, choć pewnie dostępna jest już od dawna. Lekka konsystencja umożliwia łatwe roztarcie go. Produkt nie jest toporny, łatwo śliska się po skórze, a tym samym rozkłada się równomiernie. Na gładkich powierzchniach jak nogi, wszystko idzie idealnie. Aż do kostek i stóp - to dla mnie strategiczne miejsca, z którymi zawsze miałam problem. Podobnie zresztą nadgarstki i dłonie. Niestety tam nigdy nie udaje mi się równomiernie nałożyć masy i zostają brzydkie plamy. Co zresztą zobaczycie na zdjęciach poniżej. 



Sam produkt ma dość mocny zapach, który nie każdemu będzie pasował. Mnie dusił jeszcze o paru godzinach od nałożenia. Używałam go 2 godziny przed snem, ale kładąc się ciągle miałam wrażenie, że skóra nie wchłonęła go dokładnie. Nie myliłam się. Rano obudziłam się ze smugą na nodze - drapałam się w nocy... 



Producent zapewnia właściwości pielęgnacyjne, ale co tu się oszukiwać. Każdy samoopalacz wysusza. W szczególności miejsca takie jak kolana czy łokcie. Warto skórę dodatkowo nawilżyć.  Jeżeli chodzi o kolor, to jestem nim zachwycona. Nie jest marchewkowy, jak to często bywa. Piękny naturalny brąz. 

Na pewno będę sięgać po ten produkt częściej i mam nadzieję, że w końcu nabiorę wprawy w jego nakładaniu :)


Starszy post Strona główna

3 komentarze:

  1. Ciekawił mnie ten produkt od jakiego czasu ( o ile dobrze pamiętam recenzowała go również jedna z youtuberek) - nie mogłam go jednak ostatnio znaleźć więc kupiłam balsam brązujący z Bielendy.
    Nie lubię zapachów samoopalaczy więc mogłabym mieć tu problem.

    P.S. przykro mi z powodu odejścia malucha....

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta pianka to był pierwszy samoopalacz po jaki sięgnęłam i bardzo dobrze go wspominam :) Poza tym bardzo ładnie pachnie :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubię takich produktów ;)

    OdpowiedzUsuń

Miło mi będzie, jeśli zostawisz komentarz. :)

Chętnie odwiedzę też Twój blog, więc proszę o link (bez zbędnego komentarza!).